Pamiętam wciąż ten poranek, kiedy po raz pierwszy poszłam do pracy w bibliotece – było to kilkanaście lat temu, w pewien dżdżysty, lipcowy dzień. Wtedy jeszcze na półkach stały książki w języku polskim, ale były to już ich ostatnie dni. W Warszawie miało wówczas miejsce powstanie i domyślałam się, że to tylko kwestia czasu, kiedy polskie książki znikną z półek.
Chinopol
Gdy schylam się po kolejne z grubych tomiszczy, słyszę, jak drzwi do biblioteki skrzypią ponownie. Wpada trochę słońca, przez co widzę kurz unoszący się w powietrzu. Nie ma to jak stare, dobre roztocza. - Dzień dobry – odzywa się męski głos. – Jest bibliotekarka? Na chwilę zapada cisza. - Pani Kasia poszła poszukać dla mnie książek. Na pewno zaraz wróci. Przesuwam się pomiędzy regałami, żeby mieć lepszy widok na kontuar. Koło Jii stoi wysoki, ciemnowłosy chłopak, którego chyba nigdy wcześniej tu nie widziałam. Uśmiecha się do niej w ten charakterystyczny sposób – takim uśmiechem, który widziałam już na ustach wielu młodzieńców w podobnej sytuacji.
- Cześć Helenko – mówię, przywołując na twarz ciepły uśmiech. Czuję, jak pomarszczona skóra wędruje wokół moich ust. - Mogę sobie jak zawsze poczytać? - Jasne. Między działami o geografii i ekonomii nikogo dziś nie było. - Dziękuję, pani Kasi. To już ostatni raz. Jutro otrzymam wyniki matur – wzdycha Helena, po czym znika za regałami pełnymi książek.