Nie pomylił się. To on wszedł do sklepu. Jak zwykle nieco niedbale ubrany – w koszulę, która trochę wychodziła ze spodni na szelki. Na czapce, przykrywającej jego potargane włosy, oparł gogle – z pewnością korzystał z nich podczas podróży aerostatkiem. Gdy szedł – krok za krokiem – nogawki napinały się na jego umięśnionych udach. Edmund przełknął ślinę, czując, jak żołądek zawiązuje mu się w supeł.
W sierpniu słońce w Bilbao zawsze próbowało usmażyć przechodniów. Czasami Bittor miał wręcz wrażenie, że słyszy skwierczenie ludzkich ciał, ale nie, to tylko stary silnik autobusu wydawał z siebie taki odgłos. I w tym roku, mimo pandemii, turyści tłumnie przybyli do miasta. Bittor, chociaż powinien ich lubić, bo przecież bez nich nie miałby za co żyć, miał nadzieję, że może jednak nie przyjadą.