Ostatnio zachwycałam się tym, jak cudownie pracuje się w domu. Tego dnia źle się czułam, a otwierając okno zastanawiałam się, czy na pewno jestem w Łodzi, a nie na Syberii. Praca pod kocem była tak samo efektywna jak ta przy biurku, a wieczorem nie byłam taka zmęczona. Trzeba jednak pamiętać, że każdy kij ma dwa końce – pisanie czy jakakolwiek inna praca z domu to także spore wyzwanie. Opowiem wam o tym, jakie są dla mnie najtrudniejsze elementy pracy w domu i jak sobie z nimi radzę.
Pracując w domu sama planuję swój czas pracy i to akturat jest dla mnie najlepsza z możliwych opcji – nikt tak dobrze nie zna mnie jak ja sama. Wiem, kiedy jestem efektywna, a kiedy mam „senną” godzinę w ciągu dnia, wiem, ile potrafię zrobić i w jakim czasie. Planowanie harmonogramu nie jest trudne. Gorzej już z planowaniem odpoczynku.
Pracując w biurze, naturalnie co jakiś czas miałam przerwę na odpoczynek – a to potowarzyszyłam koleżance na papierosku, a to poszłam zrobić sobie kawę, czy posiedziałam trochę dłużej w łazience scrollując Instagram. Pracując w domu, każdą przerwę chciałam wykorzystać na domowe rzeczy – zrobienie prania, wypakowanie zmywarki, wytarcie kurzy. W efekcie nie wypoczywałam w czasie przerw. Zdarzało się nawet, że przerwa mnie frustrowała, bo nie zdążę dokończyć jakiegoś „przerwowego zadania”.
Powoli zaczęłam dostrzegać ten problem i radzić sobie z nim tak, że pranie i sprzątanie zostawiam – na tyle na ile się da – na weekend. Wówczas w przerwach tylko gotuję, ale to mi akturat odpowiada. Ogromną zaletą pracy w domu jest możliwość przygotowania sobie świeżego, ciepłego obiadu ze składników, które sama kupiłam (i przy okazji w normalnej cenie).
Drugim dużym problemem był „elastyczny czas pracy”. Napisałam to w czasie przeszłym intencjonalnie, bo nie jest to już mój problem, ale przez kilka pierwszych tygodni pracy z domu nie umiałam skończyć pracować. Była 21:00, a ja wciąż pracowałam, wciąż coś robiłam, pisałam, kończyłam. To było bardzo szkodliwe. Dopiero, gdy odłączono mi wi-fi na trzy dni (sytuacja niezależna ode mnie) i byłam przymusowo na urlopie, miałam czas się zastanowić nad swoim podejściem do pracy. Doświadczyłam wówczas swojego zmęczenia i powiedziałam sobie „DOŚĆ!”. Od tego czasu staram się codziennie o 18:00 kończyć pracę. W soboty nie pracuję nigdy (to też świeża zasada), w niedziele czasami.
Tym, co lubię w pracy w domu, jest spokój i cisza, możliwość koncentracji (jestem sama, nikt mnie nie rozprasza). Jak czuję, że potrzebuję poleżeć przez 15 minut, to mogę to zrobić. Mogę jeść, kiedy jestem głodna, a nie wtedy kiedy jest przerwa na lunch. Przede wszystkim, mogę pracować w trybie zadaniowym, nie czasowym, i to mi bardzo odpowiada.
Wydaje mi się jednak, że praca z domu nie jest dla każdego, wymaga ogromnej samodyscypliny i, przede wszystkim, trzeba się jej nauczyć. Gdy zaczynałam pracować w domu (luty 2019), to popełniałam wszystkie błędy nowicjusza: czas mi przeciekał przez palce, nie umiałam się zorganizować, nie robiłam zadań na czas itd. Minął prawie rok, i tyle czasu uczyłam się dobrze i efektywnie pracować z domu. Teraz w końcu jest naprawdę świetnie i nie zamieniłabym tego na nic innego ?
Tak praca w domu nie jest dla każdego, ale samodyscypliny można się nauczyć 🙂
Zdecydowanie wolę pracować w domu niż mieć nad sobą szefa wiecznie narzekającego i niezadowolonego 😉
Ja najczęściej pracuję od rana kiedy dzieci są w szkole, wtedy mam ciszę i spokój i mogę skupić się na pracy.
Mam też wyciszony telefon i wyłączone wszystkie „rozpraszacze” np telewizor, radio.
Wtedy łatwiej się skupić tylko na pracy 🙂