Szpital imienia Madurowicza w Łodzi nie należał do
najpiękniejszych budynków w tym mieście (tak jak większość szpitali). Spełniał
jednak swoją funkcję, a przynajmniej tak było dotychczas. Pracownicy szpitala
nie mogli się spodziewać tego, co miało niebawem nastąpić.
Tego dnia na dyżurze była pani doktor Anna Staniszewska – świeżo upieczona
onkolożka. Co jakiś czas musiała usiąść, bo kręciło jej się w głowie. Od
wczoraj wiedziała, że jest w ciąży, nie zdążyła jeszcze poinformować o tym
ordynatora, w związku z czym zaczęła dziś trzydziestosześcio-godzinny dyżur.
Doktor Staniszewska właśnie szła zaparzyć sobie herbatę na swoim oddziale, gdy
z dołu jej uszu dobiegły krzyki i jakiś łomot. Z pokoju socjalnego, do którego
wchodziła, wybiegli lekarze i lekarki.
– Ciekawe, co tym razem się dzieje – wymamrotała do siebie ponuro, rozmyślając
o fatalnych wiadomościach, które rozprzestrzeniały się po kraju jak zaraza od
kilku dni.
Doktor Staniszewska wiedziała już, że Polska podpisała ugodę z Chinami, na
podstawie której Polska stanie się autonomicznym regionem Chin – Chinopolem.
Jednym słowem, Polska była chińską kolonią od kilku dni. Nowy rząd podejmował
dziwaczne, średniowieczne decyzje, które już mocno zaburzyły funkcjonowanie
szpitali. A teraz jeszcze przychodzili w środku nocy i robili hałas, jakby chcieli
trupy obudzić.
Po chwili hałas się nasilił. Doktor Staniszewska słyszała, że krzyczą głównie
kobiety – po chwili wrzasków było tyle, że nie dało się tego wytrzymać. Dźwignęła
się na nogi i zeszła po schodach.
Na dole, w recepcji, przed tłumem wściekłych pracowników szpitala stała garstka
mężczyzn odzianych w wojskowe, czarne stroje. Każdy z nich miał do paska
przypięty karabin. Czarne, lśniące buty sięgały im do kostek, a ich głowy
schowane były w mocno zabudowanych kaskach. Na piersiach każdego z nich widniał
napis po mandaryńsku, a niżej mniejszy po polsku – „PATROL”.
Doktor Staniszewska nie miała pojęcia, co to za patrol, ale w tych czasach nietrudno
było o partyzantkę, której – jak sądziła – szpital padł ofiarą.
– Prosimy zachować spokój – ryknął przez megafon jeden z mężczyzn ubranych na
czarno.
Pracownicy szpitala niezbyt się tym przejęli. Lekarze i lekarki znowu zaczęli
wrzeszczeć – „to skandal”, „to niemożliwe”, „wynoście się” – ale doktor
Staniszewska nie mogła się przyłączyć. Bardzo rozbolała ją głowa.
I nagle dało się słyszeć odgłos przeładowania broni. Ci mężczyźni, jak na znak,
unieśli karabiny i wycelowali w personel medyczny, który wpadł w panikę. Wrzaski
zrobiły się o wiele bardziej rozpaczliwe i przerażone. Wszyscy się popychali i
taranowali. Doktor Staniszewska odsunęła się pod ścianę, żeby na pewno nic jej
się nie stało.
– Proszę o spokój! – zagrzmiał znowu mężczyzna – proszę kobiety o spakowanie
swoich rzeczy i zabranie ich do domu. Otrzymacie wynagrodzenie za przepracowany
czas w tym miesiącu. Oczekiwanie na decyzję o nowej pracy…
– O czym on mówi? – szepnęła pani doktor do najbliżej stojącego kolegi.
– Jakiś absurd. Ten facet twierdzi, że kobiety nie mogą już wykonywać zawodu
lekarza i muszą się spakować, ogólnie że są zwolnione – wymamrotał – mam nadzieję,
że to nie jest prawda, bo w tym szpitalu większość lekarzy stanowiły kobiety…
I w tej chwili właśnie doktor Staniszewska straciła przytomność. Miała jednak
szczęście, bo była już w szpitalu, ale niestety wraz ze świadomością wróciło do
niej to, co usłyszała od kolegi. Że nie będzie mogła już być lekarką. Że przez
tyle lat uczyła się i harowała na marne. Wciąż nie mogła w to uwierzyć, nie rozumiała,
co się działo. Ale działo się, co do tego nie było już wątpliwości.
Usłyszała szelest koło siebie. Otarła szybko łzę i odwróciła się. W pokoju
socjalnym pojawiła się jedna z jej koleżanek, rękoma obejmując spore pudło.
– Nie żartuj, że naprawdę chcesz się dać stąd wyrzucić! – powiedziała doktor
Staniszewska, powstrzymując z trudem łzy.
– Nie żartuję, Aniu – odparła koleżanka – skoro każą, to się wynoszę. Zresztą,
mam dzieci, nie chcę, żeby spotkały je reperkusje za moją niesubordynację.
– Ale jaką niesubordynację? Zwolnili cię jacyś kolesie z ulicy, a nie
ordynator!
Koleżanka machnęła doktor Staniszewskiej papierkiem przed oczami.
– Ordynator też już podpisał – westchnęła – ty też powinnaś się stawić po swoje
wypowiedzenie.
I wyszła. Doktor Staniszewska pokręciła głową, wciąż odpychając od siebie myśl
o tym, że miałaby nie być lekarzem.
Z narastającym niepokojem myślała o tym, jak w takim świecie wychowa swoje
dziecko.