Kajtek siedział na krześle przy moim biurku, machając wesoło
nogami. Walizki mieliśmy już spakowane, gotowe do przeprowadzki – ale wciąż
były otwarte w oczekiwaniu na rewizję. Z trudem powstrzymywałam Marianka, żeby
nie wyciągał z toreb całej ich zawartości.
Moje spojrzenie padło na srebrny laptop, pobłyskujący na biurku od odbijającego
się w nim światła. Starałam się odciąć od uczuć, które zalewały mnie coraz
większymi, gwałtowniejszymi falami. Łzy napłynęły do moich oczu, ale ostatnim
wysiłkiem powstrzymałam je przed spłynięciem po twarzy.
– Mamo, czemu jesteś smutna? – Kajtek przytulił się do mnie z całą swoją dziecięcą
werwą, ściskając mnie za brzuch.
– Bo nie będę już mogła pisać książek – odpowiedziałam.
– Już nigdy?
– Nie, kochanie – pocałowałam go w czoło – nie wolno tego robić.
– Ale dlaczego? Nie rozumiem. To przez ten nowy rząd, prawda?
– Ciiicho – uciszyłam go, nerwowo rozglądając się po pokoju. W moich czasach łatwo
było o paranoję.
Było już późno, spodziewałam się, że mój mąż wróci wcześniej. Nie miałam już jak
do niego zadzwonić – już jakiś czas temu zabrali nam nasze smarfony.
Na szczęście wrócił, zanim zdążyłam się zdenerwować. Obok niego szedł naburmuszony
Marian. Na twarzy męża dostrzegałam ślady zmęczenia i żalu. Jemu też trudno się
było rozstać z pracą.
– Cześć – pocałował mnie przelotnie na powitanie – Marianek dzisiaj nabroił w
przedszkolu…
Spojrzałam na syna z dezaprobatą, ale nic nie powiedziałam. W końcu Marian już
nigdy nie pójdzie do tego przedszkola. Zanim nawet zdążyłam się z nim
przywitać, złapał Kajtka za rękę i wybiegli razem na podwórko rozgrzane letnim
słońcem. Zerknęłam na męża.
– No i jedziemy – westchnął, rozglądając się po mieszkaniu zastawionym pudłami
i walizkami.
Odwróciłam twarz. Starałam się być twarda, ale to było już za dużo nawet dla
mnie. Na myśl o tym, że mam zostawić swój dom, wszystko, na co ciężko pracowałam,
mogłam tylko płakać.
– Wszystko będzie dobrze, damy radę – szepnął mi do uchu.
Nagle drzwi zadrżały – ktoś zapukał w nie agresywnie. Podskoczyłam, wydając z
siebie pisk przerażenia. To rewizja. Szybko otarłam buzię i otworzyłam.
– Dzień dobry – w progu stanęło trzech członków patrolu ulicznego – państwo
dziś wyjeżdżają, tak?
– Tak, dostaliśmy nakaz przeniesienia na wieś.
– Państwo jesteście małżeństwem, tak?
– Tak – odparliśmy zgodnie.
– To dobrze, bo państwa sąsiedzi nie mieli ślubu i stoczyliśmy walkę żeby ich
rozdzielić – sapnął ciężko mężczyzna – macie państwo dzieci?
– Tak, dwoje, Kajetana w wieku lat dwunastu i Mariana w wieku lat sześciu. Są
na podwórku przed blokiem.
– Proszę je zawołać – powiedział do mnie, a do mojego męża zwrócił się z innym
pytaniem – jaki wykonywał pan zawód?
– Informatyk.
– W korporacji?
Kiwnął głową z poszarzałą twarzą.
Chińczycy nie lubili korporacji i dlatego zamknęli wszystkie polskie oddziały,
pracowników przymusowo przenosząc na wieś.
– A pani? – odwrócił się do mnie.
Przełknęłam ślinę.
– Pisałam książki – odpowiedziałam nerwowo.
Mężczyzna podniósł wodniste oczy znad kartki papieru.
– Będzie musiała pani podpisać oświadczenie, że nigdy więcej nic pani nie
napisze pod karą śmierci. Chyba, że zgodzi się pani pisać dla rządu, ale gdyby
tak było, z pewnością nie musiałbym tu przychodzić – mężczyzna podał mi kartkę
i długopis – proszę.
Podpisałam. Stało się. Od teraz pisanie było dla mnie nielegalne.
– Czy należycie państwo do jakiegoś stowarzysznia albo wspólnoty?
– Nie – odparłam szybko, ciesząc się, że przynajmniej z tego powodu nie będziemy
mieć problemów.
– Na pewno? Do kościoła też nie chodzicie?
Do domu wbiegli chłopcy. Śmiech zamarł im na ustach, gdy zobaczyli patrol w
dużym pokoju.
– Chodzimy – powiedział mąż powoli, łapiąc chłopców i przyciągając ich do
siebie.
– Osoby, które regularnie uczęszczają do kościoła są obserwowane przez rząd
oraz mają zmniejszone prawa. Rząd planuje w bliskiej przyszłości zamknąć
kościoły. Księża powinni pracować, a nie tylko wybierać pieniądze ze skarbu państwa
– dodał – zapiszę, że nie chodzicie państwo i polecam tego przestrzegać.
Staliśmy oboje sztywni, obawiający się odezwać, i patrzyliśmy, jak ci ludzie
spisują – dosłownie spisują, z długopisem i kartką w ręku – nasze życie na straty.
Staliśmy w popiole własnych marzeń i ambicji – na pogorzelisku, gdzie jeszcze
niedawno nasz entuzjazm płonął gorącym płomieniem.
– Przejdziemy teraz do rewizji – poinformował mnie naczelnik patrolu.
Najpierw przeszukali nasze pudła i
walizki. Wyjęli sporo naszych książek – biblię oraz wszystkie książki, które
zawierały jakąś wiedzę, a także niektóre powieści. Szybko zauważyłam, że wybierają
powieści o patriotycznej albo pro-polskiej wymowie („Pan Tadeusz” i „Chłopi”),
ale zostawiali kryminały i jakieś stare książki obyczajowe. Zabrali też mudur
harcerski Kajtka, informując nas, że „nowy rząd utworzy nowe zgromadzenia dla
młodzieży”.
Zabrali także mój komputer.
– Zabieramy, żeby pani nie kusiło, żeby łamać prawo – powiedział i schował mój
komputer do torby.
Nie rozpłakałam się tylko dlatego, że dzieci ściskały mnie mocno za dłonie. Nie
chciałam, żeby myślały, że dzieje się coś złego.
W końcu wyszli, a my zaraz za nimi zeszliśmy z pudłami do samochodu. Nie było
ich wcale tak wiele, nie po tym, jak musieliśmy się „podzielić” naszymi dobrami
z biedniejszymi.
W końcu ruszyliśmy w stronę zachodzącego już słońca w wyładowanym po sufit
samochodzie. Nie ruszaliśmy jednak z nadzieją na lepsze – raczej z przeczuciem,
że gorsze dopiero nadejdzie.