Marzena Opnicka wróciła z pracy, spodziewając się
spokojnego, rutynowego wieczoru – jak zawsze. Odpaliła telewizor i poszła do
kuchni, żeby odgrzać sobie kolację. Dopiero po kilkunastu minutach zauważyła,
że jest już późno, a męża z synem wciąż nie ma.
Wyciągnęła telefon i wykręciła jego numer, ale nie odebrał. Postanowiła się nie
martwić – może mąż zabrał Jasia do jakiegoś kolegi, w końcu to się już
zdarzało. Zamiast tego wróciła do kuchni, początkowo traktując brzęczenie
telewizji jak melodię lecącą w tle. Gdy jednak zaczęła wyłapywać sens
poszczególnych zdań, pobladła i wróciła do salonu. Z niedowierzaniem
wymieszanym ze strachem wpatrywała się w ekran.
– …od teraz będzie się nazywał Chinopolem – powiedział posiwiały dziennikarz –
koniec oświadczenia.
I wszystko zgasło. Znaczek „TVP1” wciąż wyświetlał się w prawym górnym rogu,
ale poza tym ekran był zupełnie czarny.
– Nie! – jęknęła Marzena – cofnij!
Telewizor jednak nie przejął się tą prośbą, bo jego ekran pozostawał czarny.
Marzena jeszcze przez chwilę wpatrywała się w martwy wyświetlacz. Gdy w końcu
do niej dotarło to, co usłyszała, zerwała na się na równe nogi. Rzuciła się do
dużej szafy i jak w amoku, zaczęła z niej wyrzucać wszystkie ubrania. Nie
minęło pół godziny, gdy dwa wielkie, turystyczne plecaki były wypakowane po
brzegi rzeczami jej, jej męża i syna.
Zapinała właśnie ostatnią szelkę plecaka, modląc się po cichu o to, żeby w
ogóle wrócili do domu, gdy nagle stanęli w drzwiach – zmoknięci, zmarznięci, z
przerażeniem wykrzywiającym twarze. Jasiek miał zapłakaną buźkę, a Dominik był
tak blady, że wyglądał wprost upiornie na tle mrocznej klatki schodowej.
– Musimy wyjeżdżać. Teraz – dodał, po czym spojrzał na plecaki, nie kryjąc
zdumienia – skąd wiedziałaś?
– Było w telewizji.
– Wobec tego naprawdę nie ma co zwlekać – wyszeptał.
Marzena przysunęła się do męża, zaglądając w jego pogrążone w żalu oczy.
– Czy to już naprawdę koniec? Nie ma Polski?
– Nie ma – głos Dominika drżał – rano podpisali kapitulację. Niektórzy
politycy… wiesz, o kim mówię… zgodzili się na współpracę z nowym rządem. Ale ja
tego nie zrobię. Nie chcę zostać zapamiętany jako ten prezydent Wrocławia,
który oddał miasto w obce ręce.
Przytuliła go. Uścisnęła go z całą siłą, przekazując w tym uścisku całą dumę,
którą czuła dzięki niemu.
– Czas na czułości będzie później – wymamrotał, z trudem wyślizgując się z jej
ramion – chodźmy.
– Gdzie chcesz wyjechać? Do Niemiec?
– Wszyscy tam planują jechać. Zanim dotrzemy tam, będzie bardzo trudno przejść
przez granicę. Tak uważam. Myślę, że Czechy będą lepsze. Przejdziemy między
górami. Nie sądzę, żeby na przeciągu doby postawili tam jakichś celników, a na
pewno nie na tyle, żeby nie dało się między nimi przemknąć.
Marzenie zrobiło się niedobrze. Nie podobał jej się pomysł robienia czegoś
nielegalnie, ale uświadomiła sobie, że już sama ta ucieczka była nielegalna. Na
razie w telewizji wygłoszono oświadczenie, że Polska została chińską kolonią,
ale to kwestia czasu, gdy zaczną kontrolować, kto wyjeżdża z kraju, a kto do
niego wjeżdża.
– W porządku, niech będzie Praga – powiedziała – chodźmy.
Spakowali czym prędzej plecaki do samochodu i wsiedli. Marzena dziękowała
własnej intuicji za to, że rano zdecydowała się zatankować do pełna – każda
stacja paliw, którą mijali, była „tymczasowo nieczynna”. Na ulicy paliły się
tylko latarnie. Pomimo stosunkowo wczesnej pory wieczornej, wszystkie sklepy
były pozamykane. Wyglądało to tak, jakby było już Boże Narodzenie, które miało
nadejść dopiero za miesiąc.
Przez całą drogę, gdy Marzena prowadziła, Dominik starał się zabawiać Jasia,
który co chwila pytał, kiedy wrócą do domu, i czy jadą do babci. W końcu
zasnął, dając swoim rodzicom złudne poczucie ulgi – złudne, bo przecież
następnego dnia, i za tydzień, i za miesiąc wciąż będzie się dopytywał o to
samo.
Gdy przejechali granicę – bez żadnej kontroli i właściwie bezproblemowo – oboje
odetchnęli głęboko z poczuciem, że udało im się uniknąć najgorszego.
Nie myśleli jeszcze wtedy o tym, jak drogo ich ta wolność będzie kosztować.